10 listopada 2014

KWIECIEŃ

 

Życie Bartmanów powoli nabierało kolorów, których w ostatnim czasie było zdecydowanie za mało. Edi oswoiła się z myślą, że nigdy nie będzie mamą – taką z prawdziwego zdarzenia, bo gdzieś tam w głowie krążyły już jej myśli związane z adopcją. Poza tym, wróciła do pracy; i może nie było jej łatwo znów wdrożyć się w ten szaleńczy, korporacyjny rytm, to jednak ona stawiła czoła wyzwaniu i ponownie rozpoczęła pracę na wysokich obrotach. A wszystko dzięki Zbyszkowi. Tak, to on ją do tego namówił. Wytłumaczył jej, że nieustannym siedzeniem w czterech ścianach wcale by sobie nie pomogła, a wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej zamknęłaby się i odcięła od całego świata. Początkowo, oczywiście, stawiała opory, ale jej małżonek ma w posiadaniu tak niesamowity dar przekonywania, że po prostu nie pozostawiał jej wyboru. Cieszył się, że ta depresja przemija, że wszystko będzie tak, jak kiedyś. No, może niezupełnie…
Twardy, odważny i silny psychicznie Zbyszek – właśnie tak malują go media – i właśnie tak wyglądał w momencie małżeńskiego kryzysu i nieszczęścia. 
W głębi duszy był jednak bezbronny i bezsilny. Nie radził sobie z niczym. Przy żonie musiał jednak udawać. Musiał pokazać jej, że ma w nim stuprocentowe wsparcie, że jest dla niej ostoją i obrońcą przed całym złym światem. Po prostu musiał. Musiał, a może chciał?
Kiedy Edyta oddawała się objęciom Morfeusza, on ronił łzy w poduszkę. Po głowie krążyły mu różne myśli. Jak mantrę powtarzał wciąż to samo słowo: „Dlaczego?”. Zawsze twierdził, że w życiu spotkało go wszystko, co najlepsze – własny dom, wspaniała i kochająca żona, pasjonująca praca, przyjaciele i pies u boku. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko potomka. 
Oczami wyobraźni widział, jak bierze tę mała istotkę na ręce; jak dumnie prowadzi wózek po parkowych alejkach wzbudzając zainteresowanie i podziw przechodniów; jak usłyszy wypowiedziane pierwsze słowo; jak zobaczy pierwszy ząbek; jak uczy swoje Maleństwo stawiać pierwsze kroki; jak odprowadza je do przedszkola, zabiera na mecze siatkówki i chodzi na szkolne przedstawienia i wywiadówki. Wiadomo, że w związku z jego pracą nie wszystko z powyższej „listy” byłoby do zrealizowania w stu procentach, ale on chciał spełnić się należycie w roli ojca i mimo utrudnionych warunków, brać czynny udział w życiu swojego dziecka. Już nawet miał wybrane imiona dla chłopca i dziewczynki, ale jakoś nigdy nie zdobył się na odwagę, by poruszyć ten temat z Edi. Nie chciał na nią naciskać, ani drążyć tego samego tematu w nieskończoność. Teraz tej kwestii już prawdopodobnie nie poruszy. W ogóle. 
Bardzo to wszystko przeżywał, jednak tylko wewnętrznie. Musiał przecież być twardy przy zapłakanej i załamanej Edzi. 
I był.

*

Pallavolo Modena zakończyła rozgrywki we włoskiej Serie A na piątym miejscu, mimo iż dobrnęła do półfinałów z Maceratą, które – swoją drogą – były na bardzo wyrównanym poziomie, ale to niestety drużyna Bartosza Kurka okazała się być troszeczkę lepsza i miała ciut więcej szczęścia. 
Teraz przyszedł czas na pakowanie walizek i powrót do Polski, ponieważ lada dzień Zbyszek musiał stawić się na zgrupowaniu kadry w Spale, gdzie miały się rozpocząć przygotowania do sezonu reprezentacyjnego. Pomimo wszelkich spekulacji i różnorakich wypowiedzi ekspertów i  „specjalistów”, Bartman znalazł się w składzie i z ogromną radością przyjął tę wiadomość od nowego trenera.
Z kolei kondycja psychiczna Edyty poprawiała się z dnia na dzień i brakowało już naprawdę niewiele, by znów była tą samą kobietą, co kilka tygodni temu. Z każdą chwilą była bardziej radosna, pogodna i uśmiechnięta. Nie chciała, by jej mąż stracił sezon w kadrze narodowej i wiecznie przesiadywał u jej boku trzymając ją za rękę, gdy wówczas powinien wychodzić na parkiet, zdobywać punkty, walczyć o najwyższe cele i wspierać się wzajemnie z chłopakami z drużyny. Już i tak dużo ominęło go w Modenie – bądź, co bądź - z jej powodu. Nie mogła pozwolić na to, by sytuacja się powtórzyła, by jej problemy odbijały się na jego pracy, bo już i bez tego miała ogromne wyrzuty sumienia. Owszem, była mu wdzięczna za to, co dla niej zrobił i jak bardzo poświęcił swoją karierę sportową, bo w momentach zwątpienia i bezradności, zawsze tulił ją w ramionach i powtarzał swym kojącym głosem: „ To Ty jesteś dla mnie najważniejsza i cokolwiek by się nie działo, zawsze będę przy Tobie.”  
 I był. 

***
Witajcie!
Przepraszam za dwutygodniową obsuwę, ale nie za bardzo miałam czas, a później chęci na przepisywanie rozdziału, z którego i tak nie jestem jakoś zadowolona... Teraz będzie już regularnie... 
Jeśli ktoś znajdzie magiczną receptę na to, by poprawić mój nastrój - będę wdzięczna.
PS. Kocham ten utwór! <3

7 komentarzy:

  1. Chciałabym mieć takiego męża. Taki czuły, opiekuńczy, udający twardziela mimo, że dla niego też jest to bardzo trudne. Szkoda mi Edyty, każda kobieta chciałaby zostać matką, a ona nie może i to nie jest dla niej łatwe, ale widać, że chce się otrząsnąć, ale bez Zbyszka chyba się by to nie udało.
    Ściskam ♥
    P.S. Nie zawsze będę komentować, ale czytać będę się starała :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też go kocham ♥ I doskonale oddaje nastrój tego rozdziału.
    Bardzo dobrze, że Edyta przestała się wszystkim zadręczać i wróciła do normalności. Może właśnie wtedy, gdy "wrzuci na luz", zdarzy się ten mały, wielki cud, w który chyba oboje ze Zbyszkiem przestali już wierzyć?
    A Zbychu? Jest w tej historii chyba takim ideałem mężczyzny, który wspiera swoją ukochaną kobietę ze wszystkich sił, nawet jeśli sam miewa chwile słabości.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak bardzo mi ulżyło, że wytrwali ze sobą. Szkoda mi tylko Zbyszka i jego emocji duszonych w środku. Pewnie sądzi, że tym by skrzywdził ukochaną, ale ona byłaby szczęśliwa, gdyby dzielił się z nią zmartwieniami. W końcu tak bardzo docenia jego poświęcenie.
    Nie ma łatwo, emocje zawsze kiedyś uchodzą z człowieka. Oby obyło się bez lawiny w ich życiu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam za zwłokę, jednak wreszcie jestem :)
    Tak się aż człowiek uśmiechnie,jak się czyta o poprawie w małżeństwie Bartmanów, o poprawie kondycji Edyty, tylko niezmiernie przykro mi się robi na myśl, że Zbyszek musi udawać twardego, że zawsze musi być oparciem, że sam nie może na chwile poczuć się bezbronną istotą, że jak na razie Edyta nie jest w stanie być dla niego oparciem.
    Chciałabym żeby wreszcie w kolejnych miesiącach ułożyło się wszystko.
    Całuje :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem Marudo! :)
    Nim dobrze się wczytam, to już koniec :(
    Ech, oboje wewnętrznie nieszczęśliwi. Mają miłość, ale brak dopełnienia tej miłości. Zbyszek nie chce ranić Edyty i dusi w sobie, jak mu źle. W moim mniemaniu świadczy, to o wielkiej miłości do żony, bo gdyby było inaczej, to by ją dobijał i obwiniał. Może zmieniło by się ich życie, gdyby zaadoptowali kilkutygodniowe dziecko? Wręcz od maleńkości, by je sami wychowywali. Ale muszą tego chcieć w ogóle. Choć ja mam ciągle nadzieję, że wydarzy się cud, w końcu natura jest nad medycynę w takich wypadkach :D
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kolejny raz po przeczytaniu nie wiem co mam napisać. Zapewne to wina tego, że rozdział czytałam na komórce jakoś na początku tygodnia a dziś już ten tydzień się kończy...
    Zbyszek jest wzorowym mężem, ale moim zdaniem źle robi, że wszystko dusi w sobie. Przecież on też potrzebuje się uporać z tą nie łatwą sytuacją i sam raczej tego nie zrobi.
    Dobrze, że Edyta postanowiła wrócić do pracy. Między ludźmi jest znacznie lepiej cierpieć niż w czterech ścianach.
    Jestem cały czas dobrej myśli, że może jednak wydarzy się cud i zostaną rodzicami. Jednak jeżeli tak nie będzie sprawa posiadania dzieci jest dla nich otwarta przez adopcje.
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam nadzieję, że nie muszę się martwić o to cz czasem to ukrywanie cierpienia nie wyjdzie Zbyszkowi bokiem! Tak nie można. On też kiedyś pęknie i mam nadzieję, że ona będzie na to gotowa. Nie ma ludzi niezniszczalnych, a widać że Zbyszek jest człowiekiem bardzo uczuciowym. Może powinni już pomyśłeć o adopcji i dać miłość jakiemuś niekochanemu maleństwu. Może nawet nie jednemu, bo uczuć u nich nie bark:)

    OdpowiedzUsuń