23 marca 2015

WRZESIEŃ.



 

Wrzesień rozpoczął się koncertowo – w końcu w Polsce została uroczyście otwarta wielka impreza, jaką niewątpliwie były Mistrzostwa Świata w piłce siatkowej mężczyzn. I mimo, że może nie było o nich tak głośno, jak o piłkarskim EURO 2012, to dla sympatyków siatkówki było to wydarzenie na skalę międzynarodową. Już sama gala otwarcia oraz mecz inauguracyjny, jaki rozegraliśmy z Serbami na Stadionie Narodowym w Warszawie, wywarł na wszystkich niesamowite wrażenie! Oczywiście na trybunach nie mogło również zabraknąć Edyty, jej rodziców i teściów, a także… Bobka! Mecz nie należał do trudnych i tych z serii „dreszczowców” - pomijając fakt, iż z drużyną serbską grywało nam się różnie i nieraz było ciężko wywalczyć cenne punkty. Jednak nie tym razem; tego dnia szczęście było zdecydowanie po naszej stronie, a polskie Orzełki niesione dopingiem 62. tysięcy kibiców, gładko rozprawiły się z przeciwnikiem, nie oddając im nawet jednego seta. Dlatego też Edyta nie musiała się obawiać o nadmiar stresu i nerwów, który mógłby źle wpłynąć na ciążę, ponieważ jej mąż z resztą ekipy, przebieg całego meczu miała pod kontrolą. Niesamowite przeżycie dla wszystkich – zarówno dla fanów, organizatorów, jak i dla samych siatkarzy, bo przecież dla nich było to zupełnie nowe doświadczenie, gdyż jeszcze nigdy nie grali na tak dużym obiekcie i przy tak licznej publiczności.
Zdecydowanie gorzej się czuła, gdy zasiadała na trybunach we Wrocławiu; mała hala, brak klimatyzacji, zaduch i ogólny brak tlenu zdecydowanie nie wpływały na Edi dobrze. Jednak te wszystkie dyskomforty: niewygodne krzesełka, kilkugodzinne i męczące podróże samochodem - wynagradzały jej zwycięskie mecze Polaków i dobra gra jej małżonka.
Wszystko byłoby w należytym porządku, aż do meczu ćwierćfinałowego, jaki przypadło nam rozegrać z reprezentacją Rosji w łódzkiej Atlas Arenie. Tego dnia Bartmanowa nie czuła się najlepiej, a mimo to, nie przyznała się słabszej dyspozycji ani Zbyszkowi, ani swojej teściowej. Doskonale wiedziała, że jeśli im o tym powie, oni kategorycznie zabronią jej pójść na mecz…
Cierpiała. Ogromnie cierpiała. Boleści wewnątrz ciała niemal rozrywały jej brzuch na strzępy, ale ona i tak nie pisnęła słowem Jadwidze, że coś się dzieje. Musiała przecież uczestniczyć do końca w tym decydującym pojedynku, gdzie stawką było wejście do półfinału. Zaciskała pięści i zęby, chcąc ukryć swój ból, jednak nie udało jej się… W pewnym momencie osunęła się na krzesełko, a jej bladą twarz momentalne oblał zimny pot.
- Edyta, co się dzieje? – dopytywała zaaferowana Jadzia.
- Niedobrze mi, chce mi się wymiotować… I boli mnie. Strasznie mnie boli - powiedziała cicho, co w trwającym kibicowskim, głośnym dopingu, brzmiało niemal jak szept, ale teściowa wszystko zrozumiała.
- Od dawna?
- Prawdę mówiąc, to od rana…
- Edi, na Boga! Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś?!
- Bo nie puściłabyś mnie na mecz, mamo.
- Oczywiście, że byśmy Cię nie puścili! Nigdy w życiu w takim stanie! Nie ma na co czekać, jedziemy do szpitala! – zarządził pospiesznie Leon, po czym wziął ciężarną synową pod pachę i razem z żoną powoli opuszczali trybuny.
Wszystko to działo się pod czujnym okiem Zbyszka, który właśnie podczas przerwy technicznej pił wodę i spojrzał się w kierunku miejsc zajmowanych przez jego rodzinę. Widok wychodzącej i podtrzymującej brzuch małżonki oraz jego rodziców,  nie napawał go optymizmem, a wręcz przeciwnie – zmroził mu krew w żyłach. Chciał do niej pobiec i zapytać, co się dzieje, jednak wiedział, że nie może teraz opuścić płyty boiska. Uspakajał się jedynie myślą, że Edyta jest w dobrych rękach…
Zaraz po zakończonym – i nawiasem mówiąc, wygranym – meczu, Bartman wystrzelił jak z procy do szatni, gdzie w pośpiechu przebrał się, a następnie próbował dodzwonić się do ojca. Musiał jak najszybciej dostać się do Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala im. Madurowicza, gdzie obecnie znajdowała się cała trójka; a w zasadzie to czwórka.
- Zbyszek, może Dagmara Cię podwiezie, co?  – oferował pomoc Michał Winiarski.
- Dzięki za szczere chęci, ale zobacz jaki zrobił się kocioł po meczu. Nie ma szans, żeby przecisnąć się gdzieś samochodem, bo wszędzie są korki. To niedaleko Areny, zaledwie kilka minut, szybciej będzie jak pobiegnę...

Pędził przez korytarze Przychodni Ginekologiczno – Położniczej szukając sali, w której została usytuowana Edyta.
- Kochanie, co się dzieje? Jak się czujesz? – padł u jej łóżka ze łzami w oczach i delikatnie gładził dłonią jej policzek.
- Ciąża jest zagrożona. – odparła ze smutkiem w głosie.
- Ale… dlaczego? Jak to możliwe? Proszę, powiedz, bo ojciec przez telefon nic nie chciał mi…
- Zbyszku… nie jest dobrze. Mam stan zapalny dróg moczowych i zakażenie szyjki macicy, a poza tym istnieje ryzyko przedwczesnego odklejenia się łożyska… Muszę zażywać specjalistyczne leki i leżeć w łóżku, aż do rozwiązania, bo inaczej… - nie dokończyła, tylko odwróciła głowę w drugą stronę i zawiesiła swój wzrok na widoku za oknem, a po chwili z jej oczu spłynęła pojedyncza łza. -  Boję się. Boję się, że je stracę… – wyszeptała i przyłożyła dłoń do swojego brzuszka.
- Edi, Skarbie, będzie dobrze. Wszystko się ułoży, zobaczysz. Uda nam się donosić tę ciążę! Od teraz nie będę opuszczał Cię nawet na krok, będę zawsze przy Tobie. Obiecuję!
- Zibi, Ty masz teraz inną misję do wykonania.
- Zrezygnuję z kadry, żeby być blisko Ciebie – odrzekł stanowczo.
- Nie możesz się teraz wycofać! Nie teraz, kiedy jesteście już o krok…
- W tym momencie nic tak bardzo się dla mnie nie liczy jak Ty i nasze dziecko. To Wy jesteście dla mnie najważniejsi. A chłopaki jakoś sobie beze mnie poradzą.
- Chłopaki, to bardzo teraz Ciebie potrzebują. Zibi, wiem, że sytuacja nie jest wesoła i że się  o mnie martwisz, ale nie pozwolę na to, żebyś z mojego powodu nie mógł spełnić swojego marzenia. – wyjaśniła spokojnie.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale! – przerwała jego wypowiedź.
- A jeśli Wam się coś stanie? Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
- Będąc przybitą do łóżka, już nic więcej nie może mi się stać, no chyba, że mogę ewentualnie umrzeć z nudów. Te parę dni mnie nie zbawi, a poza tym będzie ze mną cały czas Twoja mama.
- Uważam, że powinienem być teraz przy Tobie, a nie odbijać piłkę!
- Bartman! – Edzia podniosła się na szpitalnym łóżku i spojrzała na niego piorunująco – zdobędziesz ten złoty medal, czy Ci się to podoba, czy nie!

***
Halo, halo, jest tu jeszcze ktoś?
Wiem, że minęło sporo czasu od ostatniego rozdziału, ale naprawdę nie dałam rady wcześniej czegoś napisać i opublikować. Jestem zawalona pracą, studiami, pisaniem pracy magisterskiej, i nawet jeśli trafi mi się jakaś wolna chwila i kiedy wówczas chciałabym przeznaczyć ją na blogi, zasypiam ze zmęczenia niekiedy na biurku bądź klawiaturze   i na tym się kończą moje zamiary... Jeśli nie wierzycie, zapytajcie Kristen, bo Ona doskonale wie, jak to wszystko w moim wypadku wygląda... A poza tym - dziękuję, że wysłuchuje moich codziennych dyrdymałów i że jeszcze ze mną wytrzymuje! : *

Jak widzicie, u Edyty i Zbyszka nie może być zbyt długo dobrze i wesoło... Czy nadeszły ciężkie czasy? sama tego jeszcze nie wiem ;P   Przekonacie się w kolejnych odsłonach... ;)

PS. Jeśli ktoś miałby ochotę na coś krótkiego o rzeszowskim libero, zapraszam na pierwszy rozdział --> rzeszowskie-wypozyczenie :)