20 października 2014

MARZEC.



21 marca. Pierwszy dzień wiosny, ale tylko tej kalendarzowej, bo przecież we Włoszech wiosna trwa praktycznie przez cały rok i w związku z tym, tamtejsi mieszkańcy nie przywiązują do tego takiej uwagi jak Polacy. Dla Edyty i Zbyszka  - gdziekolwiek wówczas by nie byli - data ta, zawsze będzie się kojarzyła z rozpoczęciem nowej pory roku, z pojawiającymi się pąkami drzew, z coraz bardziej głośnym i radosnym trelem ptaków, z wszelkimi nowalijkami, i wreszcie - z porządkami. Jednak nie z tymi w mieszkaniu, garażu czy ogródku. Nie. Z porządkami w ich życiu.
Czy w zaistniałej sytuacji, jaka ich spotkała, będą umieli cieszyć się wiosną tak, jak poprzednimi laty?    

Opatulona cienkim pledem Edzia, siedziała na tarasowej ławce, wpatrując się w martwy i odległy punkt przed sobą. Wyraz jej twarzy pozostawał niezmienny od kilku tygodni i w ogóle nie zanosiło się na to, by w najbliższym czasie uległ zmianie. Stojąca na stoliku kawa już dawno wystygła, a kruche ciasteczka z talerzyka zjadł niepostrzeżenie pies sąsiadów, który przechadzał się po ich ogrodzie. Lubiła go. Lubiła tego dużego, biszkoptowego labradora imieniem Diego, którym zajmowała się od czasu do czasu, gdy Państwo De Luca wyjeżdżali w sprawach służbowych. Rozumiała się z nim bez słów, mimo iż byli dla siebie całkowicie obcy – i właśnie to zadziwiało wszystkich tych, którzy byli świadkami radosnej reakcji czworonoga na widok swojej opiekunki. Zwykle bawiła się z nim, biegała po ogrodzie, chodziła na spacery po osiedlu i okolicznym parku - ale nie dziś. Dziś była nieobecna, co od razu – dosłownie - wyczuł jej pies. Wiedział, że coś się stało, bo inaczej hasałby teraz w pogoni za ringiem albo kością. Nie prosząc nawet o jakiekolwiek pieszczoty czy zabawy, zbliżył się do ławki, spojrzał smutnym wzrokiem na kobietę i wskoczył na wolne miejsce obok niej, kładąc swój pyszczek na jej kolanach.

Zbyszek wrócił właśnie z popołudniowego treningu. Widok, jaki zastał po przekroczeniu progu mieszkania, nie napawał go optymizmem – wręcz przeciwnie. I wcale nie chodziło o to, że w kuchni piętrzyło się od nieumytych naczyń, że lodówka świeciła pustkami, że worki ze śmieciami zalegały w przedpokoju, i że w łazience leżała sterta brudnych ciuchów do prania. Nie. Tu chodziło o stan psychiczny i fizyczny jego małżonki. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej bał się o nią i o jej zdrowie. Nie da się jednak ukryć tego, że jego osobiście też to wszystko bardzo dotknęło, ale nie poddawał się - i co ciekawsze – nie wierzył w tezę, jaką postawił im lekarz. Mówili, że postradał zmysły, że jest szalony i niepoważny, podważając opinię jednego z najlepszych włoskich profesorów. Nic bardziej mylnego. Siatkarz wyznawał bowiem w swoim życiu jedną, istotną zasadę: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.” I on walczył – cały czas. Wyszedł na taras, przykucnął obok wiklinowego mebla i pogłaskał Diego po łebku, jakby w podzięce za dotrzymywanie towarzystwa Edycie, a następnie ucałował żonę w policzek.
- Zbyszku, zrozumiem, jeśli będziesz chciał ode mnie odejść.
- Słucham? Co Ty za bzdury wygadujesz?!
- Zawsze chciałeś mieć syna… Ja niestety nigdy Ci go nie dam…
- Kochanie, ja wiem, że ta wiadomość spadła na nas jak grom z jasnego nieba, ale to nie oznacza, że przestałem Cię kochać! Wciąż Cię podziwiam i daję Ci całą swoją miłość. I nawet jeśli Niebiosa się wzburzą, nie zrezygnuję z Nas.   

A ona? Ona przytuliła się do niego, chowając swą twarz w zagłębieniu Zbyszkowego obojczyka, które tak bardzo lubiła. Atakujący nie mógł już dłużej patrzeć na to, jak Edyta katuje się i umartwia, dlatego czym prędzej zabrał ją na długi spacer ulicami Modeny, który zakończyli w swojej ulubionej restauracji. Co prawda Bartmanowa dzióbnęła zaledwie kilka razy widelcem w potrawie na talerzu, ale trzeba przyznać, że jej nastrój uległ lekkiej poprawie. Może dlatego, że akurat dziś odczuwała nieustającą potrzebę odreagowania wydarzeń minionych tygodni w zawartości butelki czerwonego trunku? Być może. Tym bardziej, że Edzia nigdy nie potrzebowała dużo czasu, by alkoholowe procenty uderzyły jej do głowy. Tego wieczoru wystarczyły trzy lampki wina, by rozwiązał jej się język, a i humor powrócił na swoje dawne miejsce. Weseli, radośni,  roześmiani – tacy wrócili o północy do swojego przytulnego, małżeńskiego gniazdka, mieszczącego się na obrzeżach miasta.
- Zibi…? – odezwała się, spoglądając na niego uwodzicielsko, gdy ten schylił się, by pomóc jej zdjąć buty.
- Mhm?
- Kochaj się ze mną.

***

Może jednak nie wszystko stracone? Jak myślicie? ;)

13 października 2014

LUTY.




Przed Edytą kolejna wizyta u specjalisty. U tego jeszcze nie była.
Zibi dostał na niego namiary od żony swojego kolegi z drużyny, Luciany Manii, która nie tak dawno temu również się u niego leczyła. Ginekolog godny polecenia – ponoć wybitny włoski specjalista, który pomógł tysiącom pacjentek i który zbiera same dobre opinie wśród społeczeństwa. Jednak jedynym minusem jest to, że na konsultacje z nim trzeba czekać pół roku. Małżonka Bartmana nie miała tyle czasu; to znaczy – może i miała, ale nie chciała siedzieć z założonym rękoma, chciała działać. Czas działał na jej niekorzyść. Widząc jej zakłopotanie, Luciana odstąpiła przyjaciółce swoją wizytę, a sama zaś zapisała się na dużo późniejszy termin.
Już na samą myśl spotkania się z tym lekarzem, w Bartmanowej rodziły się pozytywne fluidy, a do profesora postanowiła pójść razem ze swoim mężem. Chciała, by przy niej był.
Szli równym krokiem, trzymając się mocno za ręce, jak para zakochanych w sobie nastolatków, kiedy wszystko było o wiele łatwiejsze i o wiele prostsze.
Szli z nadzieją.
Szli z optymistycznym nastawieniem.
Szli z wiarą na lepsze jutro…

- Zdaje się, że znaleźliśmy przyczynę Pani trudności zajścia w ciążę. - odezwał się po włosku, kiedy już wykonał szereg szczegółowych badań i analizował wyniki wydrukowane na kartkach papieru.
- Boże, wiedziałam, że Pan mi pomoże. Wiedziałam, że nie przyjdę tutaj na marne. Wiedziałam, że jakoś rozwiążemy ten problem i wkrótce… - zaczęła się radośnie emocjonować.
- Medycyna jest w Pani przypadku bezwzględna – przerwał jej pospiesznie medyk.
- Słucham?! Co to znaczy? Co Pan doktor ma na myśli?! – dopytywała, podrywając się energicznie na białym krześle w jego gabinecie.
- Pani nie może mieć dzieci. Bardzo mi przykro.

Edi wstała i wybiegła z płaczem z pomieszczenia, nie chcąc nawet wysłuchać dalszej wypowiedzi mężczyzny w białym kitlu. Nie obchodziło ją to.
Wybiegła, nie zważając nawet na to, że na zewnątrz hulał porywisty wiatr, a z nieba utworzyła się wielka ściana ulewy. Teraz było jej wszystko jedno.
Liczyła na cud, na dobre wieści i życie w różowych barwach. Tymczasem jej świat przestał istnieć i legł w gruzach w mgnieniu oka. Wizyta u lekarza okazała się być wyrocznią, która pozbawiła ją największego marzenia, jakiego od kilku lat pragnęła. Oboje pragnęli…   
Siedziała na przyszpitalnej ławce, przemoczona do suchej nitki; jej słone łzy zlewały się z kroplami deszczu, a całe ciało trzęsło się ze zdenerwowania. W tym wszystkim nie mogło zabraknąć Jego – Zbyszka. Usiadł obok niej, zamknął w szczelnym uścisku i choć chciał pokazać, że jest twardy, płakał. Płakał razem z nią.      

*
Nieprzespane noce, opiewające w gorzki smak łez i żalu. Szare i smutne dni spędzone na salonowej kanapie lub sypialnianym łożu pod powierzchnią grubego koca. Tysiące zużytych chusteczek. Dziesiątki zapłakanych koszulek Zbyszka. Niezliczone ilości chwil spędzonych w jego dużych, bezpiecznych ramionach. W jej prywatnym azylu. 
Właśnie w taki sposób mijały im dni. Codziennie ten sam schemat. Codzienne powracanie myślami do tego jednego, ale jakże bolesnego, zdania. Zdania, które utkwiło jej głęboko w pamięci i które tak bardzo zraniło jej serce, odbierając jednocześnie szansę bycia matką…        

***  
 
Dziękuję, że ze mną tu jesteście! <3                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                     

6 października 2014

STYCZEŃ.



 

Edyta i Zbyszek.
Zbyszek i Edyta.
Państwo Bartman.

Od pięciu lat tworzą udaną i idealną parę. I jak to w każdym związku bywa, zaliczyli już niejedne wzloty
 i upadki; chwile radości i smutku, a także niezliczone ilości kłótni i momentów godzenia się po nich. Ale cóż, małżeństwo jest po­niekąd rodza­jem han­dlu wy­mien­ne­go. Ktoś po­daje długość, ktoś po­daje sze­rokość i przy od­ro­binie szczęścia wychodzi z te­go ma­pa wspólne­go świata. Zna­nego i wygodnego świata. - A co 
w przypadku, jeśli tej odrobiny szczęścia zabraknie?
Mimo tego, że byli znani w całym siatkarskim świecie, nie wychodzili poza normę społeczną, ani też nie uchodzili za celebrytów. Nie byli nadzwyczajni. Po prostu byli sobą. Byli dwójką zakochanych w sobie ludzi, którym do pełni szczęścia brakowało tylko jednego.
Dziecka.

Wiele podjętych prób, wiele starań, jednak na próżne.

Pod koniec ubiegłego roku mieli ogromną nadzieję, że wreszcie spełni się ich marzenie; że w końcu wezmą na ręce swoją ukochaną i tak długo wyczekiwaną Dziecinkę; że będą się nią opiekowali i chronili przed złem całego świata.
Niestety.
Edyta poroniła.
I od tamtej chwili w ich życiu panował nieustający smutek, lęk i obawa przed kolejnym razem.

Niezliczone wizyty u lekarzy, specjalistów, wybitnych profesorów i zagranicznych medyków. Żaden z nich nie potrafił postanowić jednoznacznej diagnozy. Żaden z nich nie potrafił wskazać przyczyny tych niepowodzeń. Wszyscy, jak jeden mąż, odpowiadali tylko: „Jesteście młodzi. Próbujcie. Następnym razem się uda.”  
Ale ileż razy można próbować? Ileż razy można robić sobie nadzieję? Ileż razy można przeżywać to samo rozczarowanie? Ileż razy można trwać w tym traumatycznym stanie? I wreszcie – ileż razy można zadawać sobie to samo pytanie: „Dlaczego?”
Niestety.
Nie uzyskali odpowiedzi, od nikogo.

Zdało się słyszeć, że sil­na wiara jest często wys­ta­wiana na ciężką próbę, ale gdy próbę się przet­rwa, wiara zwy­cięży zawsze.
Czy tak będzie i w tym przypadku?

***
Witam Was, moje Kochane! ;)
Startujemy z Edytą i Zbyszkiem. 
Stwierdziłam, że nie ma na co czekać, skoro w moim folderze spory zapas rozdziałów - a będzie ich 12. (jak w tytule) i będą ukazywały się co poniedziałek (chyba, że gdzieś po drodze coś mnie szczeli i nie dotrę na blogspota :P ). ;)
Soł, jeśli jesteście ciekawe, jak potoczy się ta historia, zachęcam do pozostania z nami, ze mną. ;)
ściskam, Patka! :*
*
PS.1. Zobaczę się z kimś na Superpucharze w poznańskiej Arenie? :) 
Wypatrywać mnie tam! Sektor A2 będzie Wam machać łapką! :)

PS.2. Pooowooooli zaczynam nadrabiać zaległości na Waszych blogach, także nic się nie martwcie - dotrę. Może za miesiąc, albo dwa, a może za pół roku, ale dotrę! 

PS.3. Szczególne pozdro600 kieruję w stronę mojej uczelni, która kradnie cenne godziny życia biednych studentów, robiąc nas w ciula z rozkładem zajęć!