Było
już tak blisko… Już tak niewiele brakowało…
Zbyszek
bardzo troszczył się o przyszłą mamusię, we wszystkim jej pomagał, wyręczał we
wszystkich domowych obowiązkach, ale przecież to nic dziwnego – bardzo ją
kochał. To znaczy, nadal ją kocha i to chyba ze zdwojoną siłą…
Edyta
z kolei już nie mogła się doczekać tego dnia. Dnia, w którym ujrzy swoje, tak
długo wyczekiwane dziecko, weźmie je w ręce i przytuli do piersi. Odliczała do
tego wydarzenia tygodnie, dni, godziny i minuty. Wiedziała, że musi się
oszczędzać, że nie może nic robić, ale mimo wszystko, i tak pomagała Jadzi w
przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia, które w tym roku miały się odbyć w
domu seniorów Bartmanów. Edi lubiła takie duże uroczystości; lubiła jak przez
dom przewija się dużo znajomych i kochanych twarzy, jak jest gwarno, wesoło i
radośnie. W związku z tym lubiła też spędzać sporo czasu w kuchni i
samodzielnie przyrządzać pyszne potrawy, które później znajdowały uznanie w
oczach zgromadzonych przy stole gości. W tym roku musiała niestety odpoczywać i
jedyne, co mogła robić, to siedzieć wygodnie w bujanym fotelu, oglądać
telewizję i głaskać swój wielki brzuch.
Podczas ostatniego pomiaru wagi, doktor
Rudnicki stwierdził, że jeśli Maleństwo nadal będzie przybierało na wadze tak,
jak do tej pory i przekroczy 4,5 kilograma, wówczas konieczne będzie wykonanie
cesarskiego cięcia. Cóż, nie ma się co dziwić, widocznie hormon wzrostu
odziedziczyło w spadku wraz z genami ojca - siatkarza. Tak więc nikt nie
pozwalał jej nawet kiwnąć palcem, ani tym bardziej ruszyć się z miejsca swojego
aktualnego przeznaczenia. Całe szczęście, że podczas ostatniej wizyty u
ginekologa namówiła Zbigniewa na małe zakupy gwiazdkowe. Mężczyzna nie chciał
się początkowo zgodzić, bo przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
jego żona nie może się przemęczać, że każdy ponadprogramowy wysiłek może
stanowić zagrożenie dla życia Dziecka; jednak ona była nieugięta i nie ruszyła
się z chodnika, dopóki ten nie uległ jej namowom. Zapewniała, że czuje się
bardzo dobrze i nie było absolutnie żadnego powodu do niepokoju. Kiedy wyszła z
Galerii, była całkowicie ukontentowana, a dusza Zbyszka radowała się na widok
tak szczęśliwej, zadowolonej i uśmiechniętej kobiety.
W
dniu Wigilii, z niezwykłą starannością, zapakowała upominki w świąteczne
papiery i ułożyła je tam, gdzie ich miejsce – pod ogromną i pachnącą żywicą choinką
ulokowaną w salonie, a następnie została wydelegowana do wypatrywania pierwszej
gwiazdki na niebie. Wspólna modlitwa, łamanie się Opłatkiem, składanie sobie
życzeń, kosztowanie dwunastu potraw; odpakowywanie drobnych podarunków od starszego
gościa w czerwonym ubraniu; i późniejsze wspólne, rodzinne śpiewanie kolęd przy
połyskującym kolorowymi światełkami drzewku. Było idealnie, dokładnie tak, jak
to sobie wymarzyła.
I
kiedy zaczęła zbierać się do snu, nagle poczuła mocno uciskający skurcz.
Usiadła delikatnie na łóżku, podtrzymując ręką brzuch w celu zmniejszenia
odczuwalnego bólu. Prędko zawołała Zbigniewa, bo tylko on został w domu,
podczas gdy reszta domowników udała się do kościoła na północną pasterkę.
-
To chyba już. Zaczęło się.
-Już?!
- w pierwszej chwili był zestresowany, jednak nie potrzebował dużo czasu, by
zebrać się w sobie i zręcznie spakować w torbę najpotrzebniejsze rzeczy do
szpitala.
-
Pospiesz się, błagam!
Po
dwudziestu minutach jazdy byli już pod szpitalem. Pielęgniarze przewieźli Edytę
na wózku na oddział położnictwa, a Zbyszek musiał zostać w rejestracji i
wypełnić jakieś papiery.
-
Czy chce Pan być obecny przy porodzie? – zapytała pielęgniarka.
-
Oczywiście! Tylko, czy zdążę?
-
Spokojnie, Panie Bartman, przygotowywanie Pańskiej żony do zabiegu jeszcze
trochę potrwa, więc w tym czasie proszę wypełnić formularze, które Panu dałam.
-
Dobrze, ale proszę mnie informować; chcę być przy niej.
-
Oczywiście.
-
Czy doktor Rudnicki ma dziś może dyżur?
-
Niestety, doktor Rudnicki ma dziś urlop, ale mamy na oddziale bardzo
doświadczonego i wybitnego specjalistę. Proszę się nie martwić.
Edyta
leżała już na sali porodowej i czekała na moment, aż usłyszy i ujrzy swoją tak
długo wyczekiwaną Dziecinę. Musiały tylko nadejść silniejsze skurcze. Czuła, że
wszystko zmierza ku dobremu. W końcu miała obok siebie Zbyszka, który okazywał
jej ogromne wsparcie i trzymał mocno za rękę. Do pomieszczenia wszedł lekarz
dyżurujący, który na pierwszy rzut oka wydawał się być przyjaznym dla otoczenia.
Nie szczędził jednak czasu; nie uruchomił monitorowania i zapisu KTG, który
obrazował akcje serca; nie zrobił USG, by sprawdzić w jakiej pozycji znajduje
się aktualnie dziecko; nie sprawdził jego wagi, która była przecież tak bardzo istotna;
nie zrobił nic, tylko od razu przeszedł do konkretów i kazał Edycie przeć, mimo
iż ta miała coraz słabsze i coraz rzadsze skurcze. Bartman widział, jak jego
żona się męczy i z każdą minutą traci siły na poród metodą naturalną. Tak jak i
on sam tracił zaufanie do medyka, który nieustannie zapewniał, że wszystko jest
w jak najlepszym porządku.
A
nie było.
Nastały
jakieś komplikacje; Zbyszka wyproszono z porodówki, pomimo iż wzbraniał się na wszelkie
możliwe sposoby, by trwać przy boku swej ukochanej, jednak na próżno.
Strach,
niepewność, zdenerwowanie, lęk - to tylko jedne z nielicznych negatywnych odczuć,
jakie towarzyszyły rozłączonemu Małżeństwu w tych chwilach.
-
Co z moją żoną? Co z dzieckiem? – zerwał się na równe nogi siatkarz, kiedy
ujrzał wychodzącego z sali lekarza.
-
Cóż, mieliśmy utrudnione zadanie… - dukał.
-
No mówże Pan do cholery!
-
Przykro mi, na bycie ojcem musi Pan jeszcze zaczekać.
-
Słucham?! Jak to „zaczekać”?!
-
Nie zdołaliśmy uratować dziecka.
Czy
zastanawiał się ktoś kiedyś, jak to jest możliwe, by osoba, której powołaniem
jest leczyć i ratować innych ludzi, popełniła tak kardynalny błąd? Czy to
naturalna kolej rzeczy, by lekarz, zamiast pomóc, jeszcze bardziej zaszkodził i - co gorsza - nie ponosił za to żadnych konsekwencji? Czy
możliwe jest być aż tak nieodpowiedzialnym człowiekiem, by odbierać radość
życia tym małym Istotkom? Czy możliwe jest pozbawić Rodziców największego
Szczęścia, jakim jest posiadanie Dziecka? Czy możliwe jest w jednej chwili zatracić
wszelkie ich starania i wyrzeczenia na każdym możliwym kroku, tylko po to, by
pielęgnować ciążę i doprowadzić ją do szczęśliwego rozwiązania?
Wszystko jest możliwe, zwłaszcza, gdy masz do czynienia z pijanym lekarzem
sprawującym akurat dyżur.
*
Dziś
też jest 25 grudnia.
Dziś
też jest Boże Narodzenie.
Dziś,
po upływie pięciu lat od tamtego wydarzenia, widzę znowu Ich – Rodziców
stojących nad moim grobem. I, tak samo jak każdego roku o tym czasie, czynią
znak krzyża, modlą się, zapalają znicz i składają go na płycie pomnika wraz z
białą różą. Tata obejmuje ramieniem Mamę, przytula ją i delikatnie całuje w
czubek głowy. Z jej oczu spływają kryształowe łzy, które pod wpływem lekkiego
mrozu czynią jej skórę na policzkach spierzchniętą.
Dziś
jednak nie do końca jest tak, jak poprzednimi laty. Dziś jest z Nimi Ktoś jeszcze;
Ktoś, kto już nigdy nie będzie miał okazji, by mnie poznać; Ktoś, z Kim mógłbym
się bawić i Kim mógłbym się opiekować; Ktoś, kto pojawił się w życiu Rodziców
dopiero niedawno, ale wniósł w nie radość i nadzieję na lepsze jutro; Ktoś, Kto
sprawił, że Mama w końcu się uśmiecha.
-
Mamusiu?
-
No, co tam, Tomeczku? – odpowiedziała wyrwana z zamyślenia.
-
Dlacego tu stoimy?
-
Bo tutaj leży Artur, Twój braciszek, wiesz…?
-
Mam blaciska? – Malec nie ukrywał swego zdziwienia.
-
Tak, ale On jest teraz z Aniołkami w Niebie…
-
I kiedy psyjdzie? Kiedy go zobace? Pokazie mu moje nowe zabawki i autka i
będziem się laziem bawić i będzie fajnie. – dopytywał w euforii.
-
Nie spotkacie się tak prędko, Tomku, ale jestem przekonany, że On widzi Ciebie
i cieszy się, że przyszedłeś tu z nami. – wtrącił Tato, który widząc, jak po
twarzy Mamy spływały kolejne, bolesne łzy, przykucnął, by zniżyć się do poziomu
czterolatka.
-
Juś nic z tego nie loziumiem…
-
Przyjdzie czas, że zrozumiesz. – odpowiedział, uśmiechając się do chłopca
przyjaźnie.
Stali
tak we trójkę przez dłuższą chwilę, w ciszy i skupieniu. Ich myśli krążyły,
zresztą jak co roku, wokół mnie, jednak w głębi serca cieszyli się, że jest z
nimi Tomasz. Mimo, iż nie byli jego biologicznymi rodzicami, to oboje zdążyli obdarzyć
go sympatią, rodzinnym ciepłem i miłością, jakiej zapewne Mu brakowało podczas
pobytu w Domu Dziecka. Zdążyli Go pokochać jak własne dziecko - i to było najważniejsze. A ja nie
miałem i nigdy nie będę miał Im tego za złe.
-
Zibi, czujesz? – szepnęła wpatrzona w Niebo Mama. – Czujesz ten ciepły powiew
wiatru?
- Właśnie o to samo miałem zapytać się Ciebie...
- Właśnie o to samo miałem zapytać się Ciebie...
Wiedzieli. Wiedzieli i czuli, że jestem w tej
chwili z Nimi.
Zawsze
będę Ich strzegł, nieważne gdzie się znajdą.
Zawsze
będę otaczał opieką mojego młodszego brata, Tomka.
Zawsze
będę Ich Aniołem Stróżem.
***
I tym oto akcentem kończymy dwanaście miesięcy...
Zaskoczone?
Przyznam szczerze, że inaczej sobie tego bloga zaplanowałam; miało być inne bardziej smutne zakończenie, ale nie chciałam wdawać się w szczegóły tragicznego zakończenia na porodówce, bo wiecie, jak jest. .. A poza tym, nie umiałam i nie potrafiłam aż tak skrzywdzić Edyty i Zbyszka.
Generalnie, nie życzę nikomu - ani sobie, ani Wam, ani żadnej innej osobie - zetknięcia się z takimi wydarzeniami, bo na pewno nie są one przyjemne i zapadają głęboko w pamięci na długo. Chciałam jedynie pokazać, że w dzisiejszych czasach niestety (!) coraz częściej mamy do czynienia z taką problematyką. Jedni, choć może niekoniecznie chcą, mają liczne potomstwo - jednak nie zawsze mają warunki, by je godnie wychować i efektem tego porzucają je na ulicach, w śmietnikach czy w domach dziecka... Drudzy z kolei, choćby nie wiem jak się starali, tego potomstwa mieć nie mogą. A jeśli jakimś cudem już im się uda i robią wszystko, co w ich mocy, by doprowadzić ciążę do szczęśliwego rozwiązania, to lekarze będący na dyżurze pod wpływem alkoholu, poprzez swoje kardynalne błędy, przekreślają te wszystkie marzenia i zamiast pomóc, jeszcze bardziej szkodzą. I co najgorsze - pozostają bardzo często bezkarni. Takich mamy "specjalistów." Czy to normalne? Czy może ironia losu?
Na koniec, Dziękuję Wam za obecność, tak po prostu. Wiem, że publikacja bloga odbywała się w nieregularnych odstępach czasowych, podczas których wiele z Was już zakończyło swoją przygodę z blogosferą, dlatego z całego serducha dziękuję Tym najwytrwalszym. :*
Do usłyszenia! na blogach, które czekają na swoje zakończenie
Patka.
<3
OdpowiedzUsuńWracam po sporym rozbracie :)
UsuńAle emocje powróciły. Można by powiedzieć, że ostatnie miesiące były za dobre, za szczęśliwe, za dużo dobrego się działo u Bartmanów i to było podejrzane.
Nie wyobrażam sobie nawet co musiała czuć Edyta, Zbyszek także to musiał przeżyć, bo jakoś ojcowie nie zawsze są brani pod uwagę.
O matko, smutno.
I reasumując jestem pełna podziwu, że Bartmanowie potrafili się podnieść po takiej tragedii i zechcieli adoptować dziecko. Wiem, że te wszystkie dzieci także zasługują na miłość, ale trzeba być odważnym, by podjąć się tego wyzwania i pokochać to dziecko równie mocno, jak swoje.
Ciężko się coś mądrego pisze, bo teraz przez głowę mi przelatują wszystkie podobne przypadki straty dziecka przez pomoc fachowca...
Poruszyłaś ważny i ciągle na czasie temat, która przewija się w naszym życiu i jest ogromnie bolesny dla głównych zainteresowanych i ich najbliższych.
Dziękuję, Patka :*
Będę z Tobą przy każdej kolejnej historii o czym doskonale wiesz, a także mam do nadrobienia jedną. Pamiętam o niej!
Ściskam! :*
W kontekście tego rozdziału określenie wybitny specjalista brzmi jak ironia, Niestety, w tym przypadku bolesna ironia. Bałam się, że zakończysz tę historię w dramatyczny sposób, bo zbyt cudownie było na przestrzeni całego opowiadania. Taka cisza przed burzą.
OdpowiedzUsuńTo cholernie niesprawiedliwe, że Zbyszek i Edyta musieli stracić coś, o co tak długo i wytrwale walczyli. Co gorsza, takie sytuacje zdarzają się coraz częściej i w wielu przypadkach lekarze są bezkarni, zresztą i tak nie ma takiej rzeczy, która wynagrodziłaby rodzicom utratę dziecka.
Cieszę się natomiast, że państwo Bartman mimo wszystko zdołali jakoś pozbierać się po tej tragedii i postanowili stworzyć rodzinę dla małego Tomka, tym samym udowadniając, że więzy krwi bardzo często są sprawą drugorzędną, a ich brak nie oznacza, że nie można kochać adoptowanego dziecka równie mocno jak biologicznego.
Reasumując - dziękuję serdecznie za to opowiadanie, było równie fantastyczne jak wszystkie Twoje pozostałe. I wiesz co? "Twój" Zbyszek jest chyba najsympatyczniejszym Zbyszkiem jakiego spotykam w blogosferze :)
Pozdrawiam serdecznie! :*
Nie wiem czy jest możliwość pozbierać się po czymś takim...Czekasz latami na bycie rodzicem, a tu nagle kto,ś ci tą możliwość zabiera. Tak brutalnie, w jednej sekundzie, bez możliwości negocjacji. To, że Zbyszek i Edyta jakoś funkcjonują to jest wielka rzecz
OdpowiedzUsuńW końcu przeczytałam i jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńMiałam przeczucia, że ta piękna sielanka nie może trwać wiecznie, że coś się wydarzy, ale nie spodziewałam się czegoś takiego. Tyle razy się zastanawiałam jakbym ja żyła po takiej tragedii, jakbym sobie z takim ciosem od życia poradziła. Edyta i Zbyszek uporali się z tym na tyle żeby "normalnie" żyć. Dobrze, że Bóg dał im dar rodzicielstwa, bo w pełni na to zasługiwali.
Ściskam :*
Nie wiem, czy będę potrafiła napisać tu cokolwiek konkretnego i składnego, aczkolwiek pewna jestem jedynie tego, że jestem w szoku. W szoku bo takie rzeczy się zdarzają, bo ludzie są nieodpowiedzialni, bo jednym głupim przechyleniem kieliszka potrafią zniszczyć innym całe życie. Ciężko byłoby i sobie o tym pomyśleć, że to miałoby wydarzyć się naprawdę i to w mojej rodzinie, gdybym sama była na coś tak okropnego skazana.
OdpowiedzUsuńChciało mi się płakać i dalej chce, mimo iż ten komentarz piszę od kilkunastu dobrych minut, a w zasadzie niewiele napisałam. :/
Chciałabym ci podziękować za poruszenie takiego problemu, bo on istnieje, nie wolno zamiatać go pod dywan i udawać, że lekarze są święci.
Ogromnie się ucieszyłam, że dane było temu małżeństwu zająć si,ę inną kruszynką, która nie była ich biologicznym dzieckiem, W pełni na to zasługiwali.
Ściskam Cię! :*
USUNĄŁ MI SIĘ MÓJ DŁUGAŚNY KOMENTARZ! :(
OdpowiedzUsuńW skrócie powtórzę: Masz talent! <3 Dobrze, że zajęłaś się tym problemem. Coraz więcej lekarzy jest w szpitalu pijanych, co jest straszne. Niszczą marzenia takich ludzi jak Zbyszek i Edyta. :[
Pozdrawiam Cię gorąco, nie kończ z pisaniem, bo to rzecz, która naprawdę Ci wychodzi. <3