Od
zaskakującej diagnozy lekarza minęły już prawie cztery tygodnie, a Edyta i Zbigniew
nadal nie mogli uwierzyć w to, że zostaną rodzicami; że będą mieli w swoim
mieszkaniu malutką Dzidzię, która swym istnieniem rozjaśni im cały ponury świat
i sprawi, że poczują się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Zresztą, już byli
szczęśliwi.
Nie
wiedzieli jednak, co lub kto za tym stoi – los, fortuna, Bóg, czy może zwykły
przypadek? Nie wiedzieli, kto sprawił im taką Niespodziankę, ale dzięki temu
posiadali się z radości spełnionego marzenia. Mimo, że brzuszek Edi stał się
lekko wypukły, nikomu jeszcze o tym nie powiedzieli – nawet swoim rodzicom i
rodzeństwu. Nie chcieli wzbudzać przedwczesnej sensacji, bo wiadomo jak to bywa
z tymi przyszłymi babciami i dziadkami. Nie chcieli też robić szumu, bo mimo
całej sympatii do swoich teściów, wiedzieli na czym się to skończy – że trzeba
zadzwonić do wujka Heńka, Gieńka, cioci Zdzisi i Krysi oraz stu innych osób, aż
w końcu zostanie o tym poinformowana cała Warszawa. Nie, nie tak sobie to
wyobrażali. Chcieli najpierw w samotności nacieszyć się tym faktem, a poza tym –
przy problemach Bartmanowej – nie chcieli zapeszać. Dla nich to nie było tylko
dziecko. To był Cud, najpiękniejszy na świecie Cud.
Zbyszek
chciał zrezygnować z występowania w reprezentacji podczas turnieju Ligi
Światowej, na rzecz dwudziestoczterogodzinnego przebywania ze swoją małżonką i
sprawowania nad nią pieczy, jednak ona odmówiła. Kazała mu spełniać się
zawodowo i wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafi. Wielokrotnie powtarzała
mu, że przecież nie jest chora ani tym bardziej konająca, by siedział przy niej
non stop i trzymał za rękę. Ona po prostu była w ciąży. Owszem, doceniała chęci
Zbyszka, ale uznała, że skoro czuje się dobrze i z Dzieciątkiem nic się nie
dzieje, absolutnie nie było takiej potrzeby, by ją pilnował. Cóż miał więc
zrobić? Wrócił do Łodzi z warunkowej „przepustki”, jaką otrzymał od trenera i
brał czynny udział w treningach przygotowujących do kolejnej batalii z
Brazylią. Nie było jednak dnia, żeby nie wydzwaniał do żony po sto razy i nie
kontrolował jej stanu zdrowia. W sumie nie ma się czemu dziwić, martwił się o
nią. O nią i o dziecko.
Doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że umawiali się, by na razie nikomu o tym nie mówić,
ale byłby stokroć spokojniejszy, gdyby jednak ktoś o tym wiedział, tak w razie „W”.
Machinalnie wyjął z kieszeni spodni telefon, wybrał ciąg dziewięciu cyfr, które
znał już na pamięć i wykonał połączenie.
-
Cześć synku! Stęskniłeś się już za mną? Co
słychać? – usłyszał po drugiej stronie głos rodzicielki.
-
Cześć Mamo. Co słychać? Ciągle to samo: hala, siłownia, hotel i tak w kółko, aż do znudzenia.
-
Chyba chciałeś powiedzieć: aż do
weekendu! Przecież Canarhinios nie dadzą za wygraną!
-
Tak, tak, w weekend będzie na pewno dużo emocji… - odpowiedział bez większego
przekonania.
-
Zibi, co się dzieje? Wyczuwam w Twoim
głosie niepokój! Stało się coś?
-
Wiem, że Edi mnie za to zabije, ale czy mogę mieć do Ciebie prośbę?
*
Tego
dnia Edyta miała umówioną wizytę u ginekologa i już od samego rana kombinowała
jak ma się wykręcić ze wspólnych zakupów z mamą Zbyszka. Przez ostatni tydzień
codziennie albo ją odwiedzała, albo przynosiła pieczywo i warzywka na
śniadanie, albo wyciągała na spacery albo zapraszała na kolację do siebie i
Leona. Z trudem udawało jej się ukrywać i udawać nieprzyjemne ataki mdłości czy
niekontrolowane zawroty głowy podczas wykonywania energicznych ruchów. Bardzo lubiła
swoją teściową, ale zupełnie nie rozumiała, dlaczego ta ją tak kontroluje i sprawdza
na każdym kroku; bo - owszem – można troszczyć się o swoją synową, ale chyba są
pewne granice. Zaczynało już ją to irytować i przy najbliższej okazji chciała
delikatnie zwrócić jej na to uwagę, tylko nie wiedziała jakiej reakcji ze
strony Jadwigi mogłaby się spodziewać…
Zakupów
niestety nie udało się ani przełożyć na późniejszą godzinę, ani tym bardziej
odwołać, co bardzo zdziwiło Edi, bo zwykle żona Leona jest elastyczna i
bezproblemowa w tego typu sprawach. Nie miała wyjścia, musiała więc iść. Spotkały
się przed wejściem do Galerii Mokotów, pobuszowały trochę po butikach – w sumie
nie kupując żadnej konkretnej rzeczy, a na sam koniec wybrały się na
przysłowiową kawę.
-
Dzień dobry, co dla Pań? – zapytała kelnerka, która w mig pojawiła się przy ich
stoliku.
-
Latte i szarlotka razy dwa. – odpowiedziała pospiesznie Jadzia.
-
Dobrze, dziękuję, zaraz podam.
-
Przepraszam, jedna latte. Dla mnie sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy. I dwie
porcje szarlotki. I jeszcze sałatkę grecką! – dodała Edyta, gdy obsługująca je
dziewczyna oddalała się do baru.
-
Niezła mieszanka. – uśmiechnęła się pod nosem mama Zbigniewa. - Od kiedy to masz
wstręt do kawy, co?
- Ostatnimi czasy jakoś nie mam ochoty na ten
szatański napój, a poza tym wolę dostarczać do organizmu witaminy niż wyposażać
go w szkodliwe toksyny zawarte w kawie. W ogóle to przeszłam na dietę i,
przepraszam Cię mamo, ale muszę już iść, bo za godzinę mam wizytę u dietetyka…
- wyrzuciła z siebie z prędkością karabinu maszynowego i zaczęła szykować się
do wyjścia. Chciała przecież powiedzieć Jadwidze, że zostanie babcią, ale
jeszcze nie teraz.
-
Edytko… - Bartmanowa chwyciła synową za rękę i spokojnym gestem prosiła, by
jeszcze została. – Edytko, ja wszystko wiem… Wiem, że jesteś w ciąży, Zbyszek
mi powiedział.
-
A to papla! Mieliśmy umowę!
-
Nie gniewaj się na niego, on się najzwyczajniej w świecie o Ciebie martwi i
poprosił mnie o pomoc. Dlatego kontrolowałam Cię codziennie jak taki komandor. –
zaśmiała się na samą myśl o wspomnieniu tej tajnej konspiracji z synem.
-
Niech no tylko się pojawi w domu, to dostanie po uszach. – mimo początkowej złości,
jaka wstąpiła w Edzię z powodu niedotrzymania obietnicy przez męża, uśmiechnęła
się do jego matki sympatycznie.
-
Edith, tak się cieszę! Będę babcią! – brązowowłosa wstała i uściskała swoją
synową najserdeczniej jak tylko potrafiła. - Zobaczysz, wszystko się ułoży!
-
Mam taką nadzieję…
-
Aha, i możesz być spokojna, nikomu nie powiem.
-
Dziękuję, mamo.
-
Drobiazg, Skarbie. To co, zjemy i idziemy do tego Twojego dietetyka na USG
mojego wnuka? – teściowa znów ją zaskoczyła tym pytaniem, ale chwilę później
obie zaniosły się gardłowym śmiechem, wprawiając w zdziwienie wszystkich
klientów kafejki.
***
Fajnie jest mieć taką teściową, nie? ;)
PS. O ile pisanie rozdziału idzie mi stosunkowo łatwo i szybko, tak wybieranie piosenki zabiera mi trzy razy więcej czasu, bo nigdy nie mogę się zdecydować, co wybrać...Ale ta chyba pasuje najbardziej... ;)
Do następnego! :*