Przed
Edytą kolejna wizyta u specjalisty. U tego jeszcze nie była.
Zibi
dostał na niego namiary od żony swojego kolegi z drużyny, Luciany Manii, która
nie tak dawno temu również się u niego leczyła. Ginekolog godny polecenia –
ponoć wybitny włoski specjalista, który pomógł tysiącom pacjentek i który
zbiera same dobre opinie wśród społeczeństwa. Jednak jedynym minusem jest to,
że na konsultacje z nim trzeba czekać pół roku. Małżonka Bartmana nie miała
tyle czasu; to znaczy – może i miała, ale nie chciała siedzieć z założonym
rękoma, chciała działać. Czas działał na jej niekorzyść. Widząc jej zakłopotanie,
Luciana odstąpiła przyjaciółce swoją wizytę, a sama zaś zapisała się na dużo
późniejszy termin.
Już
na samą myśl spotkania się z tym lekarzem, w Bartmanowej rodziły się pozytywne
fluidy, a do profesora postanowiła pójść razem ze swoim mężem. Chciała, by przy
niej był.
Szli
równym krokiem, trzymając się mocno za ręce, jak para zakochanych w sobie
nastolatków, kiedy wszystko było o wiele łatwiejsze i o wiele prostsze.
Szli
z nadzieją.
Szli
z optymistycznym nastawieniem.
Szli
z wiarą na lepsze jutro…
-
Zdaje się, że znaleźliśmy przyczynę Pani trudności zajścia w ciążę. - odezwał
się po włosku, kiedy już wykonał szereg szczegółowych badań i analizował wyniki
wydrukowane na kartkach papieru.
-
Boże, wiedziałam, że Pan mi pomoże. Wiedziałam, że nie przyjdę tutaj na marne.
Wiedziałam, że jakoś rozwiążemy ten problem i wkrótce… - zaczęła się radośnie
emocjonować.
-
Medycyna jest w Pani przypadku bezwzględna – przerwał jej pospiesznie medyk.
-
Słucham?! Co to znaczy? Co Pan doktor ma na myśli?! – dopytywała, podrywając
się energicznie na białym krześle w jego gabinecie.
-
Pani nie może mieć dzieci. Bardzo mi przykro.
Edi
wstała i wybiegła z płaczem z pomieszczenia, nie chcąc nawet wysłuchać dalszej
wypowiedzi mężczyzny w białym kitlu. Nie obchodziło ją to.
Wybiegła,
nie zważając nawet na to, że na zewnątrz hulał porywisty wiatr, a z nieba utworzyła
się wielka ściana ulewy. Teraz było jej wszystko jedno.
Liczyła
na cud, na dobre wieści i życie w różowych barwach. Tymczasem jej świat
przestał istnieć i legł w gruzach w mgnieniu oka. Wizyta u lekarza okazała się
być wyrocznią, która pozbawiła ją największego marzenia, jakiego od kilku lat pragnęła.
Oboje pragnęli…
Siedziała
na przyszpitalnej ławce, przemoczona do suchej nitki; jej słone łzy zlewały się
z kroplami deszczu, a całe ciało trzęsło się ze zdenerwowania. W tym wszystkim
nie mogło zabraknąć Jego – Zbyszka. Usiadł obok niej, zamknął w szczelnym uścisku
i choć chciał pokazać, że jest twardy, płakał. Płakał razem z nią.
*
Nieprzespane
noce, opiewające w gorzki smak łez i żalu. Szare i smutne dni spędzone na
salonowej kanapie lub sypialnianym łożu pod powierzchnią grubego koca. Tysiące
zużytych chusteczek. Dziesiątki zapłakanych koszulek Zbyszka. Niezliczone
ilości chwil spędzonych w jego dużych, bezpiecznych ramionach. W jej prywatnym azylu.
Właśnie
w taki sposób mijały im dni. Codziennie ten sam schemat. Codzienne powracanie
myślami do tego jednego, ale jakże bolesnego, zdania. Zdania, które utkwiło jej
głęboko w pamięci i które tak bardzo zraniło jej serce, odbierając jednocześnie
szansę bycia matką…
***
Dziękuję, że ze mną tu jesteście! <3
<3
OdpowiedzUsuńNie móc urodzić dziecka to dla kobiety wielki dramat, czuje się ona niekompletna i zdołowana faktem, że nie może dać swojemu mężczyźnie ich cząstek połączonych w jeden organizm. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że są razem. Oprócz ogromnej chęci posiadania dziecka mają siebie i nie mogą o tym zapomnieć.
UsuńZnowu przeczytała dawno temu i nie skomentowała ^^
Ściskam :*
Oczywiście, że jesteśmy ;)
OdpowiedzUsuńChyba czują się, jakby ostatnia nadzieja umarła. Mimo wielkiej straty nie powinni się rzucać w ramiona rozpaczy, bo ta może ich nie wypuścić. Muszą razem z tego wyjść. Wiadomo, że trudno, ciężko i brak ochoty do życia, ale oprócz upragnionego dziecka, mają jeszcze siebie.
Pozdrawiam
Przepraszam na początku za nieobecność pod poprzednim rozdziałem. Melduję, że już jestem na bieżąco :)
OdpowiedzUsuńO Boziu, ja nie spodziewałam się, że ta historia może być tak trudna dla mnie osobiście, że poruszy tak trudny temat. Bo przecież samo przedstawianie postaci czy prolog nie mówię niczego szczególnego, tego dowiadujemy się wraz z kolejnymi epizodami.
Ja, szczerze mówiąc, boję się tego, czego mogę się dowiedzieć o życiu Zbyszka i Edyty, boję się ich rzeczywistości. :(
Ale zostaje, wytrwam :)
Całuję :*
W pewnym sensie rozumiem ich rozpacz, ale muszą sobie z tym poradzić, bo życie płynie dalej, a może na ich miłość czeka wiele niechcianych i niekochanych maleństw. z każdej sytuacji jest wyjście, a ztej tylko adopcja, która może uszczęśliwić nie tylko ich oboje ale i te dzieci, które wzięli by pod swój dach. Którym zaoferowali by miłość i nazwisko...
OdpowiedzUsuńNie, ja nie dopuszczam do siebie myśli, że wszystko stracone. Że nigdy nie będą rodzicami. Przecież zdarzają się cuda, których medycyna nie jest w stanie racjonalnie wytłumaczyć, dlatego wierzę, że w ich przypadku również tak będzie.
OdpowiedzUsuńIstotne jest, jak zachowa się w tej sytuacji Zbyszek. Powinien przede wszystkim ją wspierać, dodawać otuchy i nie dopuścić do tego, by pragnienie posiadania dziecka stało się ich obsesją...
Pozdrawiam :*
Będąc kobietą, która owszem jeszcze (:D) nie ma dziecka, ale no przeżywam po części to co Edyta... Może źle sformułowałam, ale na prawdę byłoby mi strasznie ciężko, gdybym się dowiedziała, że nie mogę urodzić dziecka. Być może natura spłata figla i da im cieszyć się dzieckiem? Ewentualnie tyle dzieciaków czeka w ośrodkach, jednak, to też trudna decyzja, by podjąć się adopcji. Najważniejsze, że mają siebie i ważne, by w tym trudnym czasie nie stracili siebie...
OdpowiedzUsuńCzekam na - marzec ^^
Ściskam :*