16 listopada 2015

GRUDZIEŃ.



Było już tak blisko… Już tak niewiele brakowało…
Zbyszek bardzo troszczył się o przyszłą mamusię, we wszystkim jej pomagał, wyręczał we wszystkich domowych obowiązkach, ale przecież to nic dziwnego – bardzo ją kochał. To znaczy, nadal ją kocha i to chyba ze zdwojoną siłą…
Edyta z kolei już nie mogła się doczekać tego dnia. Dnia, w którym ujrzy swoje, tak długo wyczekiwane dziecko, weźmie je w ręce i przytuli do piersi. Odliczała do tego wydarzenia tygodnie, dni, godziny i minuty. Wiedziała, że musi się oszczędzać, że nie może nic robić, ale mimo wszystko, i tak pomagała Jadzi w przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia, które w tym roku miały się odbyć w domu seniorów Bartmanów. Edi lubiła takie duże uroczystości; lubiła jak przez dom przewija się dużo znajomych i kochanych twarzy, jak jest gwarno, wesoło i radośnie. W związku z tym lubiła też spędzać sporo czasu w kuchni i samodzielnie przyrządzać pyszne potrawy, które później znajdowały uznanie w oczach zgromadzonych przy stole gości. W tym roku musiała niestety odpoczywać i jedyne, co mogła robić, to siedzieć wygodnie w bujanym fotelu, oglądać telewizję i głaskać swój wielki brzuch.
 Podczas ostatniego pomiaru wagi, doktor Rudnicki stwierdził, że jeśli Maleństwo nadal będzie przybierało na wadze tak, jak do tej pory i przekroczy 4,5 kilograma, wówczas konieczne będzie wykonanie cesarskiego cięcia. Cóż, nie ma się co dziwić, widocznie hormon wzrostu odziedziczyło w spadku wraz z genami ojca - siatkarza. Tak więc nikt nie pozwalał jej nawet kiwnąć palcem, ani tym bardziej ruszyć się z miejsca swojego aktualnego przeznaczenia. Całe szczęście, że podczas ostatniej wizyty u ginekologa namówiła Zbigniewa na małe zakupy gwiazdkowe. Mężczyzna nie chciał się początkowo zgodzić, bo przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego żona nie może się przemęczać, że każdy ponadprogramowy wysiłek może stanowić zagrożenie dla życia Dziecka; jednak ona była nieugięta i nie ruszyła się z chodnika, dopóki ten nie uległ jej namowom. Zapewniała, że czuje się bardzo dobrze i nie było absolutnie żadnego powodu do niepokoju. Kiedy wyszła z Galerii, była całkowicie ukontentowana, a dusza Zbyszka radowała się na widok tak szczęśliwej, zadowolonej i uśmiechniętej kobiety.
W dniu Wigilii, z niezwykłą starannością, zapakowała upominki w świąteczne papiery i ułożyła je tam, gdzie ich miejsce – pod ogromną i pachnącą żywicą choinką ulokowaną w salonie, a następnie została wydelegowana do wypatrywania pierwszej gwiazdki na niebie. Wspólna modlitwa, łamanie się Opłatkiem, składanie sobie życzeń, kosztowanie dwunastu potraw; odpakowywanie drobnych podarunków od starszego gościa w czerwonym ubraniu; i późniejsze wspólne, rodzinne śpiewanie kolęd przy połyskującym kolorowymi światełkami drzewku. Było idealnie, dokładnie tak, jak to sobie wymarzyła.
I kiedy zaczęła zbierać się do snu, nagle poczuła mocno uciskający skurcz. Usiadła delikatnie na łóżku, podtrzymując ręką brzuch w celu zmniejszenia odczuwalnego bólu. Prędko zawołała Zbigniewa, bo tylko on został w domu, podczas gdy reszta domowników udała się do kościoła na północną pasterkę.
- To chyba już. Zaczęło się.
-Już?! - w pierwszej chwili był zestresowany, jednak nie potrzebował dużo czasu, by zebrać się w sobie i zręcznie spakować w torbę najpotrzebniejsze rzeczy do szpitala.
- Pospiesz się, błagam!

Po dwudziestu minutach jazdy byli już pod szpitalem. Pielęgniarze przewieźli Edytę na wózku na oddział położnictwa, a Zbyszek musiał zostać w rejestracji i wypełnić jakieś papiery.
- Czy chce Pan być obecny przy porodzie? – zapytała pielęgniarka.
- Oczywiście! Tylko, czy zdążę?
- Spokojnie, Panie Bartman, przygotowywanie Pańskiej żony do zabiegu jeszcze trochę potrwa, więc w tym czasie proszę wypełnić formularze, które Panu dałam.
- Dobrze, ale proszę mnie informować; chcę być przy niej.
- Oczywiście.
- Czy doktor Rudnicki ma dziś może dyżur?
- Niestety, doktor Rudnicki ma dziś urlop, ale mamy na oddziale bardzo doświadczonego i wybitnego specjalistę. Proszę się nie martwić.

Edyta leżała już na sali porodowej i czekała na moment, aż usłyszy i ujrzy swoją tak długo wyczekiwaną Dziecinę. Musiały tylko nadejść silniejsze skurcze. Czuła, że wszystko zmierza ku dobremu. W końcu miała obok siebie Zbyszka, który okazywał jej ogromne wsparcie i trzymał mocno za rękę. Do pomieszczenia wszedł lekarz dyżurujący, który na pierwszy rzut oka wydawał się być przyjaznym dla otoczenia. Nie szczędził jednak czasu; nie uruchomił monitorowania i zapisu KTG, który obrazował akcje serca; nie zrobił USG, by sprawdzić w jakiej pozycji znajduje się aktualnie dziecko; nie sprawdził jego wagi, która była przecież tak bardzo istotna; nie zrobił nic, tylko od razu przeszedł do konkretów i kazał Edycie przeć, mimo iż ta miała coraz słabsze i coraz rzadsze skurcze. Bartman widział, jak jego żona się męczy i z każdą minutą traci siły na poród metodą naturalną. Tak jak i on sam tracił zaufanie do medyka, który nieustannie zapewniał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
A nie było.
Nastały jakieś komplikacje; Zbyszka wyproszono z porodówki, pomimo iż wzbraniał się na wszelkie możliwe sposoby, by trwać przy boku swej ukochanej, jednak na próżno.  
Strach, niepewność, zdenerwowanie, lęk - to tylko jedne z nielicznych negatywnych odczuć, jakie towarzyszyły rozłączonemu Małżeństwu w tych chwilach. 

- Co z moją żoną? Co z dzieckiem? – zerwał się na równe nogi siatkarz, kiedy ujrzał wychodzącego z sali lekarza.
- Cóż, mieliśmy utrudnione zadanie… - dukał.
- No mówże Pan do cholery!
- Przykro mi, na bycie ojcem musi Pan jeszcze zaczekać.
- Słucham?! Jak to „zaczekać”?!
- Nie zdołaliśmy uratować dziecka.


Czy zastanawiał się ktoś kiedyś, jak to jest możliwe, by osoba, której powołaniem jest leczyć i ratować innych ludzi, popełniła tak kardynalny błąd? Czy to naturalna kolej rzeczy, by lekarz, zamiast pomóc, jeszcze bardziej zaszkodził i - co gorsza - nie ponosił za to żadnych konsekwencji? Czy możliwe jest być aż tak nieodpowiedzialnym człowiekiem, by odbierać radość życia tym małym Istotkom? Czy możliwe jest pozbawić Rodziców największego Szczęścia, jakim jest posiadanie Dziecka? Czy możliwe jest w jednej chwili zatracić wszelkie ich starania i wyrzeczenia na każdym możliwym kroku, tylko po to, by pielęgnować ciążę i doprowadzić ją do szczęśliwego rozwiązania?
 Wszystko jest możliwe, zwłaszcza, gdy masz do czynienia z pijanym lekarzem sprawującym akurat dyżur.

*

Dziś też jest 25 grudnia.
Dziś też jest Boże Narodzenie.
Dziś, po upływie pięciu lat od tamtego wydarzenia, widzę znowu Ich – Rodziców stojących nad moim grobem. I, tak samo jak każdego roku o tym czasie, czynią znak krzyża, modlą się, zapalają znicz i składają go na płycie pomnika wraz z białą różą. Tata obejmuje ramieniem Mamę, przytula ją i delikatnie całuje w czubek głowy. Z jej oczu spływają kryształowe łzy, które pod wpływem lekkiego mrozu czynią jej skórę na policzkach spierzchniętą.
Dziś jednak nie do końca jest tak, jak poprzednimi laty. Dziś jest z Nimi Ktoś jeszcze; Ktoś, kto już nigdy nie będzie miał okazji, by mnie poznać; Ktoś, z Kim mógłbym się bawić i Kim mógłbym się opiekować; Ktoś, kto pojawił się w życiu Rodziców dopiero niedawno, ale wniósł w nie radość i nadzieję na lepsze jutro; Ktoś, Kto sprawił, że Mama w końcu się uśmiecha.

- Mamusiu?
- No, co tam, Tomeczku? – odpowiedziała wyrwana z zamyślenia.
- Dlacego tu stoimy?
- Bo tutaj leży Artur, Twój braciszek, wiesz…?
- Mam blaciska? – Malec nie ukrywał swego zdziwienia.
- Tak, ale On jest teraz z Aniołkami w Niebie…
- I kiedy psyjdzie? Kiedy go zobace? Pokazie mu moje nowe zabawki i autka i będziem się laziem bawić i będzie fajnie. – dopytywał w euforii.
- Nie spotkacie się tak prędko, Tomku, ale jestem przekonany, że On widzi Ciebie i cieszy się, że przyszedłeś tu z nami. – wtrącił Tato, który widząc, jak po twarzy Mamy spływały kolejne, bolesne łzy, przykucnął, by zniżyć się do poziomu czterolatka.
- Juś nic z tego nie loziumiem…
- Przyjdzie czas, że zrozumiesz. – odpowiedział, uśmiechając się do chłopca przyjaźnie.

Stali tak we trójkę przez dłuższą chwilę, w ciszy i skupieniu. Ich myśli krążyły, zresztą jak co roku, wokół mnie, jednak w głębi serca cieszyli się, że jest z nimi Tomasz. Mimo, iż nie byli jego biologicznymi rodzicami, to oboje zdążyli obdarzyć go sympatią, rodzinnym ciepłem i miłością, jakiej zapewne Mu brakowało podczas pobytu w Domu Dziecka. Zdążyli Go pokochać jak własne dziecko - i to było najważniejsze.  A ja nie miałem i nigdy nie będę miał Im tego za złe.

- Zibi, czujesz? – szepnęła wpatrzona w Niebo Mama. – Czujesz ten ciepły powiew wiatru?
- Właśnie o to samo miałem zapytać się Ciebie...

 Wiedzieli. Wiedzieli i czuli, że jestem w tej chwili z Nimi.
Zawsze będę Ich strzegł, nieważne gdzie się znajdą.
Zawsze będę otaczał opieką mojego młodszego brata, Tomka.
Zawsze będę Ich Aniołem Stróżem.


***
I tym oto akcentem kończymy dwanaście miesięcy...
Zaskoczone?
Przyznam szczerze, że inaczej sobie tego bloga zaplanowałam; miało być inne bardziej smutne zakończenie, ale nie chciałam wdawać się w szczegóły tragicznego zakończenia na porodówce, bo wiecie, jak jest. .. A poza tym, nie umiałam i nie potrafiłam aż tak skrzywdzić Edyty i Zbyszka.

Generalnie, nie życzę nikomu - ani sobie, ani Wam, ani żadnej innej osobie - zetknięcia się z takimi wydarzeniami, bo na pewno nie są one przyjemne i zapadają głęboko w pamięci na długo. Chciałam jedynie pokazać, że w dzisiejszych czasach niestety (!) coraz częściej mamy do czynienia z taką problematyką. Jedni, choć może niekoniecznie chcą, mają liczne potomstwo - jednak nie zawsze mają warunki, by je godnie wychować i efektem tego porzucają je na ulicach, w śmietnikach czy w domach dziecka... Drudzy z kolei, choćby nie wiem jak się starali, tego potomstwa mieć nie mogą. A jeśli jakimś cudem już im się uda i robią wszystko, co w ich mocy, by doprowadzić ciążę do szczęśliwego rozwiązania, to lekarze będący na dyżurze pod wpływem alkoholu, poprzez swoje kardynalne błędy, przekreślają te wszystkie marzenia i zamiast pomóc, jeszcze bardziej szkodzą. I co najgorsze - pozostają bardzo często bezkarni. Takich mamy "specjalistów."  Czy to normalne? Czy może ironia losu?

Na koniec, Dziękuję Wam za obecność, tak po prostu. Wiem, że publikacja bloga odbywała się w nieregularnych odstępach czasowych, podczas których wiele z Was już zakończyło swoją przygodę z blogosferą, dlatego z całego serducha dziękuję Tym najwytrwalszym. :*

Do usłyszenia! na blogach, które czekają na swoje zakończenie
Patka.