Dni
mijały w zastraszająco szybkim tempie, liście już dawno opadły z drzew, dni
stały się coraz krótsze, a noce chłodne i wietrzne. Przez ostatni miesiąc także
i brzuszek Edyty przybrał niebotycznych rozmiarów, przez co ona poruszała się z
coraz to większym trudem i niejednokrotnie powtarzała wszystkim, że nie dość,
że wygląda, to jeszcze czuje się jak słonica albo jak ten napompowany balon z reklamy Activii. Zibi
natomiast za każdym razem dokonywał sprostowania jej słów, twierdząc
żartobliwie, iż sama jest sobie winna, bo przecież nikt nie kazał jej jeść schabowego z lodami i pączkami.
Zwykle obrywał od żony za to kuksańca w żebra, ale wcale się o to na nią nie
gniewał; nie potrafił, bo to było równie słodkie i urocze jak i ona sama.
Zbyszek
uwielbiał wychodzić z Edi na spacery, kiedy jesienne słońce sięgało zenitu; za każdym
razem przed wyjściem dbał o to, by była ubrana odpowiednio do temperatury
panującej na zewnątrz. Uwielbiał z nią wędrować parkowymi alejkami, które
zdobiły złote, czerwone i żółte dywany z liści. Uwielbiał też leżeć z nią w
łóżku i wpatrywać się w jej oczy, które z całą pewnością były odzwierciedleniem
jej anielskiej duszy. Uwielbią ją – swoją żonę – w całej okazałości i od lat
powtarzał, że jest jego całym światem, a ciąża tylko dodawała jej wdzięku i
uroku. Uwielbiał gładzić dłonią po powierzchni jej brzucha i odczuwać solidne
kopnięcia ich maleństwa; już wtedy wiedział, że drzemie w nim żyłka sportowca.
Ale nader wszystko uwielbiał do niego przemawiać i opowiadać przeróżne bajki
czy historie z rozegranych meczów i przebytych podróży. Ku zdziwieniu Edyty
zdarzyło mu się także kilkakrotnie nucić pod nosem kołysanki, jakich sam
nasłuchał się w dzieciństwie od swojej babci.
-
Zibi, na Boga, zlituj się! – zaniosła się gromkim śmiechem Bartmanowa.
-
O co Ci znowu chodzi? – skrzywił się siatkarz.
-
Mógłbyś przestać?
-
Ale, że co?
-
No przecież mruczysz gorzej niż stary, spasły, przepity kocur!
-
Ja?! – podniósł się energicznie z powierzchni materaca i spojrzał oburzony na
Edytę.
-
No Ty, Ty! Chcesz, żeby nasza Kruszyna ogłuchła?
-
Oj, już tak nie narzekaj! To chyba Tobie słoń nadepnął na ucho i przez to nie
znasz się na kunszcie muzycznym. Jestem przekonany, że Jej się podobało. –
odparł zadowolony z siebie.
-
Tak, bardzo Jej się podobało. Zwłaszcza, że właśnie oberwałam porządnego kopa,
a to chyba wystarczający dowód na to, żebyś przestał śpiewać.
-
Edi – znów położył dłoń na jej brzuchu - to, co poruszyło się tak lekko, to
malutka noga lub ręka naszego Dziecka. Będzie Twoje i moje. – załagodził
sytuację, uśmiechając się serdecznie do swej Małżonki kreśląc palcami różne
wzory po największej wypustce jej ciała.
-
Ależ oczywiście. Zgadzam się z Tobą w zupełności. Tylko, że to ja będę musiała
je urodzić – skwitowała ironicznie i uśmiechnęła się półgębkiem.
-
Wiesz, Edi, że każdego dnia kocham Cię coraz mocniej?
-
Tak? No popatrz! Nie wiedziałam… - zaczynała się z nim droczyć jak typowa nastolatka.
-
Dziś bardziej niż wczoraj, ale mniej niż jutro… - odpowiedział z nieudawaną
powagą i z każdym kolejnym wypowiadanym słowem delikatnie muskał jej usta.
-
A jutro? - podpuszczała go jeszcze bardziej.
-
Jutro bardziej niż dziś, ale mniej niż pojutrze.
-
Doprawdy? I to się Tobie nie znudzi? -
- Prawdziwej miłości nigdy
nie znudzi czułość tych samych dłoni, blask tych samych oczu, ten sam zapach
i smak... Ona w każdym geście i słowie odnajdzie coś
wyjątkowego, ucząc się niestrudzenie drugiego człowieka, na nowo.
***
No, cześć!
Przepraszam, że tak długo to trwało, ale w końcu dodałam coś nowego.
Wkrótce ostatni miesiąc, ostatni rozdział z życia Edyty i Zbyszka. ;)
ściskam!
Patka
PS. Szczególne pozdrowienia i ucałowania kieruję w stronę moich ulubionych trzech Masażystek! :* <3