Ciepłe,
słoneczne promienie. Delikatny i przyjemny dla skóry powiew wiatru. Dookoła
zieleń i pola usłane złotymi kłosami zbóż. Dom z czerwonej cegły, który był w
trakcie tynkowania i koloryzowania na soczysty, brzoskwiniowy kolor. Przydomowy,
warzywno – kwiatowy ogródek, w którym aż roiło się od kolorowych roślin, warzyw
i owoców; jego druga część była usłana piękną, żywą i niesamowicie pachnącą
trawą, a całość otaczały drzewa z bujnymi czuprynami liści i niskie iglaki.
Niewielki okrągły stolik, kilka krzeseł ogrodowych, na których zwykle siadała
cała rodzina, chcąc złapać trochę oddechu po ciężkim dniu pracy.
Tak,
właśnie tam – w tej scenerii i w tym miejscu znajdowała się Edyta ze Zbyszkiem.
Chcieli odpocząć od zgiełku i gwaru, jaki panował nieustannie w Warszawie.
Chcieli
odciąć się od mediów, prasy, dziennikarzy i wścibskich ludzi, którzy tylko
węszą sensacji w życiu prywatnym sportowców.
Chcieli
uciec.
Tak
po prostu uciec i mieć – choć przez jakiś czas – tak zwany święty spokój, by móc cieszyć się sobą i swoim szczęściem.
Zero
kontaktu ze światem. Zero telewizji. Zero Internetu.
Tylko
ONI.
Azylem
okazał się dom starego, dobrego kumpla Zbyszka, z którym to znał się jeszcze z
czasów przedszkola. Siedzieli zawsze w jednej ławce, razem bawili się
samochodzikami, byli wręcz nierozłączni – nawet po zajęciach w przedszkolu - i za każdym razem, gdy jeden z nich znajdował
się w opałach, drugi odważnie stawał w jego obronie. Lubili się, i to nawet
bardzo, jednak ich kontakt nieco się osłabił, gdy trafili do dwóch różnych
podstawówek, w następstwie czego Zbigniew zaczął wkraczać w swój siatkarski
świat, a Adam systematycznie rozwijał swoje umiejętności gry na fortepianie i
skrzypcach. Ich drogi troszkę się rozeszły – jeden jest obecnie zabieganym nauczycielem
muzyki w wiejskiej podstawówce, który weekendowo dorabia w miejskiej
filharmonii; drugi spełnia się sportowo, jeżdżąc ze swoim klubem po całym
świecie i walcząc o cenne trofea. Jednak mimo tego, że nie mają dla siebie tyle
czasu, ile mieli w dzieciństwie, utrzymują kontakt telefoniczny, kiedy tylko
jest to możliwe. I właśnie teraz, w te wakacje, Bartman chciał się spotkać z
Adaśkiem, ale okazało się, że ten wyjeżdża na cały miesiąc w tournee po Polsce ze
swoją rodziną. Spotkali się na dwa dni przed jego wyjazdem, powspominali dawne
czasy, pośmiali się, powygłupiali i kiedy nadeszła chwila rozstania, Adam
zaproponował przyjacielowi, by zaopiekował się wraz z żoną jego domem podczas
ich nieobecności. Chyba nie trzeba mówić, że nie wahali się ani sekundy podczas
podejmowania decyzji, prawda?
To
właśnie tutaj młode małżeństwo zaznało prawdziwego spokoju i ciszy, bo tego
potrzebowali najbardziej. To tutaj zapomnieli o całym Bożym świecie: o
problemach, o miejskim gwarze, o siatkówce, o mediach… Chcieli wykorzystać te
kilkanaście dni na wspólnym odpoczynku. Co robili? Wszystko, czego tylko ich
dusze mogły zapragnąć! Spacerowali polnymi dróżkami, trzymając się za ręce jak
para zakochanych nastolatków - właśnie tam Zibi często zrywał maki i chabry, a następnie
wplątywał je we włosy swojej Ukochanej, chcąc uczynić ją jeszcze piękniejszą. Leżeli
na pobliskiej łące w promieniach ciepłego słońca i wpatrywali się w błękitne
niebo, które przeszywały białe smugi od przelatujących wysoko samolotów -
właśnie tam Edyta zrywała białą i różową koniczynę, z której plotła przepiękne
wianuszki. Objadali się pysznymi truskawkami i innymi sezonowymi owocami, od
których aż dwoiło i troiło się na pobliskim bazarku. Gotowali wspólnie obiady,
wykorzystując do nich podkradane warzywa z ogródka Adama. A kiedy pogoda nie
sprzyjała pieszym wycieczkom i beztroskim wylegiwaniu się na słońcu, siadali na
werandzie z ciepłą herbatką w dłoni i napawali się zapachem letniego deszczu, którego
to woń była zupełnie inna niż tego w mieście. Grali też w karty i gry
planszowe, czytali książki, rozwiązywali krzyżówki i… robili zdjęcia – mnóstwo zdjęć!
Chcieli uwiecznić ten czas - czas szczęścia, beztroski, radości i miłości.
Edzia
czuła się nadzwyczaj dobrze. Cudownie żyło jej się ze świadomością tego, iż w
jej brzuchu, tuż pod samym sercem, rozwijała się malutka Istotka, która miała
już cała cztery miesiące i z każdym kolejnym dniem niewątpliwie przybierała na
wadze.
Każdego
wieczora Bartmanowie siedzieli przytuleni do siebie na drewnianej ławce w ogrodzie,
wpatrywali się w piękną tarczę zachodzącego słońca, które przybierało niemal
całą gamę barw – od jasnożółtego aż po ognistą czerwień.
-
To nieprawda, że słońce jest wszędzie takie samo – wyszeptała Edi.
-
Co masz na myśli?
-
No, bo zobacz, Miśku, w Warszawie nie ma ono takiego uroku, a tutaj, zobacz –
wskazała dłonią – aż nie można oderwać od niego wzroku.
- Ładnie tu, prawda?
-
To mało powiedziane! Nigdy w życiu nie byłam w piękniejszym miejscu! – oparła
się wygodnie o tors męża, zamknęła oczy i zaczęła wyliczać - Cisza, spokój,
dużo zieleni, prawdziwe oraz zdrowe owoce i warzywa, świeże powietrze i ten nieziemski
zapach siana…
-
Cieszę się, że Ci się tu podoba, Kochanie. – uśmiechnął się zawadiacko i pogładził
swą Ukochaną po włosach.
-
A może… - odwróciła się energicznie, będąc teraz twarzą w twarz z siatkarzem. –
Może przeprowadzilibyśmy się tutaj?
-
Chciałabyś?
-
Bardzo. To miejsce jest jakieś magiczne…
-
A wiesz dlaczego? – spojrzała na niego zaskoczona.
-
Bo Ty tutaj jesteś. – odparł i ucałował Edi w policzek, po czym pogładził
dłonią jej lekko zaokrąglony brzuszek.
-
Zibi?
-
Mhm?
- Muszę Ci powiedzieć, że jestem najszczęśliwszą kobietą na Ziemi!
- Wiem, ja też, Kochanie, ja też...
-
Jesteś kobietą?! – wzięła go pod włos i zapytała ironicznie.
-
Nie, no, nie to miałem na myśli przecież! Jestem mężczyzną, i to w dodatku
stuprocentowym! – zapewniał dumnie.
-
I w dodatku moim. – podsumowała Edzia i zbliżyła swoje usta do ust Zbyszka,
łącząc je w pocałunku. A pocałunek to wszystko. Pocałunek to prawda. Bez nadmiernych
wprawek stylistycznych, bez przesadnie zawiłych wygibasów i karkołomnych ewolucji.
Naturalny, i przez to najpiękniejszy.
Wielkie marzenia stają się
dzisiaj realne,
więc spójrz na mnie i tą szansę.
Jesteś świadkiem mojej chwili, widzisz?
więc spójrz na mnie i tą szansę.
Jesteś świadkiem mojej chwili, widzisz?
***
Ufff, mamy lipiec! :) Ależ przyjemnie pisało mi się ten rozdział wraz z rozbrzmiewającą w głośnikach Sią, że chyba zbyt się rozpisałam... :)
Przepraszam za kolejną przerwę w publikacji, ale ostatnio czas mnie niestety nie rozpieszcza, nad czym strasznie ubolewam... :(
W związku z tym, iż niebawem Święta, chciałabym Wam życzyć wszystkiego dobrego na ten czas Bożego Narodzenia; przede wszystkim dużo radości, zdrowia i ciepłej, rodzinnej atmosfery przy Wigilijnym stole, a tym, które były grzeczne - wora prezentów! :) Wesołych Świąt! :*
Ściskam :*
Patex.